Cześć Kochani!
Dzisiaj mała aktualizacja połączona z recenzją kremu. Stosuję go już ponad miesiąc, dlatego myślę że to już wystarczający czas, aby wyrobić sobie na jego temat opinię. Mowa tutaj o kremie EVELINE Bio Vegan zielonym, czyli tym matującym.
Dlaczego skłoniłam się do jego zakupu?
W sumie to dlatego, że osoby, które uważam za autorytet w sferze wiedzy i umiejętności analizy składu kremów, całą serię uznały, jako bardzo dobrą, bez substancji mogących powodować niedoskonałości. Sama też już co nieco wiem na ten temat, także faktycznie czynników komatogennych tam nie znajdziemy.
Był istny bum, kolejne osoby chwaliły się, że posiadają go już w swojej kosmetyczce. Pomyślałam sobie, dlaczego nie spróbować? Zbiegło się to z promocją na te kremy, tym łatwiej zdecydowałam się na jego zakup.
W sumie to dlatego, że osoby, które uważam za autorytet w sferze wiedzy i umiejętności analizy składu kremów, całą serię uznały, jako bardzo dobrą, bez substancji mogących powodować niedoskonałości. Sama też już co nieco wiem na ten temat, także faktycznie czynników komatogennych tam nie znajdziemy.
Był istny bum, kolejne osoby chwaliły się, że posiadają go już w swojej kosmetyczce. Pomyślałam sobie, dlaczego nie spróbować? Zbiegło się to z promocją na te kremy, tym łatwiej zdecydowałam się na jego zakup.
Początki…
Nasze początki w cale nie było zbyt łatwe. Krem miał ciężkie zadanie przed sobą. Natrafił po prostu na mocno stresujący okres w moi życiu, i musiał poradzić sobie z nadmierną produkcją sebum i niedoskonałościami. To jak to było od początku, pierwszym moim wrażeniem było to, że nie jest mocno perfumowany. Ulżyło mi, gdyż to w większości wypadków zapachy w kosmetykach podrażniają moją cerę.
Konsystencja kremu jest ładnie kremowa, łatwo się rozsmarowuje i stosunkowo szybko wchłania. Nie wiem czy to sezon grzewczy sprawił, że moja skóra potrzebuje mocnego nawilżenia, ale nie raz musiałam nakładać dwie cienkie warstwy, aby czuć się komfortowo. Mówię tutaj o porannej pielęgnacji. Krem dobrze nadaje się pod makijaż. Nie powoduje nadmiernego wydzielania serum ani podrażnień. Ładnie otulał i mam wrażenie, że pomagał goić niedoskonałości.
W rutynie wieczornej niestety nie sprawdzał mi się. Podwójna aplikacja, na serum czy pod olej – próbowałam wszystkich kombinacji. Wysuszał cerę i zamiast wstawać z wypoczętą cerę, czułam ściągnięcie i niestety owocowało to nadprodukcją sebum. Nie twierdzę, że jest to minusem, po prostu ten krem ma matowić, także na dzień jest to dla mnie meeega pozytywne działanie, na noc jednak moja skóra potrzebuje czegoś bardziej nawilżającego.
Dlatego myślę o wypróbowaniu wersji pomarańczowej – ultraodżywczej – na noc. Natomiast wersję niebieską – multinawilżającą – poleciłam mojej mamie. Wiem, że stosuje ją od dwóch dni, także za jakiś czas, zdam Wam relacje, jak sprawuje się ona na cerze dojrzałej.
Analiza składu:
Aqua (Water), Tripelargonin, Butyrospermum Parkii Butter, Cetyl Alcohol, Glyceryl Stearates, Glycerin, Myristyl Myristate, Helianthus Annuus Seed Wax, Disodium Cetearyl Sulfosuccinate, Betaine, Persea Gratissima Oil, Cocos Nucifera Oil, Olus Oil, Camellia Sinensis Leaf Extract, Punica Granatum Fruit Extract, Spirulina Maxima Extract, Lycium Barbarum Fruit Extract, Leuconostoc/Radish Root Ferment Filtrate, Camellia Sinensis Leaf Water, Hydrolyzed Carrot Protein, Hydrolyzed Kale Protein, Hydrolyzed Lemon Protein, Tocopheryl Acetate, Tocopherol, Phenoxyethanol, Hydroxyacetophenone, Ethylhexylglycerin, Potassium Sorbate, Sodium Benzoate, Sodium Salicylate, Sorbic Acid, Methyl Canolate, Tapioca Starch, Ceratonia Siliqua Gum, Magnesium Aluminum Silicate, Xanthan Gum, Parfum (Fragrance), Citric Acid, Alpha-Isomethyl Ionone, Citronellol, Limonene, Geraniol, Hexyl Cinnamal, Linalool.
Początek składu prócz wody to przede wszystkim emolienty, czyli substancje natłuszczające, zapobiegające utracie wody z naskórka, odpowiednio: triperalgonin – substancja pozyskiwana z nasion ostropestu, masło shea, ceteryl alkohol i stearynian glicerolu.
Następnie mamy nawilżającą glicerynę oraz ciekły wosk (Myristyl Myristate) i wosk słonecznikowy (Helianthus Annuus Seed Wax. Później bezpieczny środek powierzchniowo czynny – Disodium Cetearyl Sulfosuccinate. Betaina, która zapobiega wysychaniu kosmetyku oraz oleje: z awokado i kokosu.
Mamy też wyciągi z: zielonej herbaty, sok z granatu, spirulinę, z owoców goi.
Proteiny (białka) z marchewki, jarmużu i cytryny. Witamina E i konserwanty (Phenoxyethanol, Hydroxyacetophenone, Ethylhexylglycerin, Potassium Sorbate, Sodium Benzoate, Sodium Salicylate, Sorbic Acid). Następnie w składzie znajdziemy substancje konsystencjotwórcze i ułatwiajające aplikację (Methyl Canolate, Tapioca Starch, Ceratonia Siliqua Gum, Magnesium Aluminum Silicate). Delikatny emulgator (Xanthan Gum), zapach, regulator kwasowości (Citric Acid), substancje zapachowe (Alpha-Isomethyl Ionone, Citronellol, Limonene, Geraniol, Hexyl Cinnamal, Linalool).
Z całego składu możemy jedynie obawiać się Phenoxyetanolu, który może wywołać podrażnienie oczu oraz substancji zapachowych, które mają potencjał alergiczny. Reszta składników jest bez zarzutu. Uważam ten kosmetyk za bardzo, ale to bardzo dobry. Dla mnie fenoksyetanol nie jest niczym złym, sama dodaję go jako konserwant do kosmetyków DIY – jest składnikiem konserwantu FEOG zakupionego na stronie z półproduktami Zrób Sobie Krem. A zapach, jak to zapach to kwestia indywidualna, kogo co uczula. Mnie zazwyczaj uczulają mocno perfumowane kosmetyki, ten do takich nie należy. Zapach jest bardzo delikatny.
Podsumowując…
Krem przypadł mi do gustu. Sprawdza się w porannej pielęgnacji. Dobrze matuje i nadaje się pod makijaż. Zastanawiam się, jak się sprawdzi w okresie letnim, gdyż posiada w swoim składzie wiele olejów. Czy będzie spływa czy też pomorze w utrzymaniu odpowiedniego nawilżenia skóry? Na pewno kupię kolejne opakowanie. Nie wiem czy od razu, bo kusi mnie wypróbowanie pozostałych wersji.
Zdjęcie zaczerpnięte ze strony Rossmanna
Znacie serię kremów EVELINE Bio Vegan? Która wersja przypadła Wam najbardziej do gusty?
Pozdrawiam Was serdecznie!
Najnowsze komentarze