Od dawna przez myśl przechodziło mi, aby zmierzyć się z wyzwaniem, jakim jest produkcja domowych kosmetyków. Wbrew pozorom nie jest to czarna magia, gdyż w wielu sklepach z półproduktami można znaleźć albo gotowe zestawy do wyprodukowania danego kosmetyku albo też szczegółowe przepisy, jak wykonać inny kosmetyk. A długie przepisy, po próbie ich wykonania, okazują się naprawdę proste.

Muszę przyznać, że gdy zasiadałam do stołu, aby wykonać mój pierwszy kosmetyk byłam bardzo podekscytowana! Bałam się, czy czegoś nie sknocę, ale że takie „zabawy w chemika” zawsze lubiłam(rok na studiach chemicznych spędziłam i zajęcia w laboratoriach najbardziej lubiłam) toteż w końcu zakupiłam pierwsze półprodukty kosmetyczne i minimalistyczny niezbędnik małego chemika/ farmaceuty? (w sumie nie wiem jak nazwać osobę robiącą kosmetyki, na samą czynność w Internecie utarła się nazwa „kręcenie” kremów/lotionów/masek itp.).

Co wchodzi w skład mojego zestawu?

Otóż od początku wiedziałam, że mierząc porcje kolejnych półproduktów będę bardziej dokładna, gdy będę musiała coś zważyć na wadze niżeli odmierzać mililitry. Bawienie się z cylindrami miarowymi, pipetami i innymi cudami do odmierzania konkretnych objętości roztworów nie są dla mnie. Dlatego, jako pierwsze zakupiłam wagę. A konkretnie wagę jubilerską, która mierzy z dokładnością do dwóch miejsc po przecinku. Oczywiście minusem wybrania takiego sposobu jest konieczność przeliczania wszystkich składników danego kosmetyku na gramy. Bardzo często w przepisach są one podane w mililitrach, dlatego w moim przypadku muszę zawsze sprawdzać gęstość półproduktu, aby sobie przeliczyć daną dawkę na gramy – czyli po prostu pomnożyć daną ilość mililitrów przez gęstość półproduktu.

Odmierzanie fazy wodnej i olejowej – wiadomo potrzebne 2 naczynia. W sklepach są do dyspozycji probówki, cylindry itp. Gdy tego nie chcemy kupować, możemy natknąć się na informację, że szklanki mogą być dobrym zastępstwem. Moim zdaniem nie, gdyż zawsze istnieje ryzyko pęknięcia – przy podgrzewaniu w kąpieli wodnej. Dlatego ja używam słoików, takich mniejszych po przecierze pomidorowym. Oczywiście przed użyciem, należy je dokładnie umyć, płynem do naczyń i wyparzyć wrzątkiem, ja dla pewności przemywam je jeszcze odrobiną spirytusu rektyfikowanego.

Do mieszania używam szklanych bagietek, mam 2. Jedna do fazy A (olejowej), a druga do fazy B (wodnej). Gdy już mamy obie fazy gotowe, oczywiście musimy mieć jakieś pudełeczko, słoiczek, buteleczkę, do której dany kosmetyk będziemy wlewać.

Możemy wykorzystać puste opakowania po produktach kosmetycznych (wymyć płynem do naczyń i zdezynfekować spirytusem rektyfikowanym) lub zakupić nowe opakowania. Dla ułatwienia procesu „kręcenia” kosmetyków przydaje się do mieszania spieniacz do kawy – wiecie takie mini cudo, ala misker. Ważną kwestią jest także pomiar pH danego kosmetyku, a więc oczywiście niezbędne są także papierki lakmusowe. Ja wybieram te jednobarwne, czyli całkiem żółte paseczki, które mogę przerwać na kilka części i dzięki temu zestaw pasków starcza mi na dużo, dużo dłużej niżeli zestaw pasków 4-polowych (gdzie niezbędne jest użycie całego jednego paska do każdego pomiaru). Tutaj kwestia sporna – niektórzy twierdzą, że te 4-polowe są dokładniejsze, a w jednobarwnych trudniej jest ocenić barwę – tu pozostawiam wam wybór, każdy ma inne oko. Dla mnie nie jest problemem określnie koloru przy jednobarwnych, a że są tańsze to korzystam.

A więc w skrócie:

-waga jubilerska (dokładność do 2. miejsca po przecinku),

-słoiki,

-2 szt. bagietki szklane,

-opakowanie, do którego przeleję gotowy kosmetyk,

-spieniacz do mleka,

-papierki lakmusowe (do pomiaru pH),

-spirytus rektyfikowany (do dezynfekcji).

To oczywiście zestaw minimalistyczny.

Jeżeli nie chcecie się bawić w przeliczanie, pozostaje zaopatrzenie się zarówno w wagę jak i wszelkie kolby miarowe, łyżki, łyżeczki, pipety i inne cuda do odmierzania pojemności płynnych półproduktów.