Wcierki na bazie octu jabłkowego, którego zapach oczywiście z łatwością można wyczuć.

Zamknięte są w buteleczkach z ciemnego szkła z pipetą, która dobrze dozuje produkt. Skład prosty, ale w prostocie tkwi siła.

Sam zapach dla mnie nie był problematyczny, choć mąż miał już inne zdanie 😜

Głównym zamysłem sięgnięcia po te produkty było przedłużenie świeżości włosów – zimą, gdy często zakładałam czapki/kaptur musiałam zacząć myć włosy codziennie (wcześniej co 2. dzień).

 

Pierwszą wcierkę stosowałam tę Z ROZMARYNEM. W sumie po niej nie widziałam żadnych znaczących zmian w funkcjonowaniu skóry głowy.

 

LAWENDOWĄ stosowałam później.

Czuć ją odrobinę mniej octem, ale to może dlatego, że lawenda jest dość mocnym zapachem, który przytłumia ocet i wysuwa się na prowadzenie.

Jak po stosowaniu pierwszej nie widziałam pozytywnych rezultatów, jeżeli chodzi o przedłużenie świeżości włosów, tak po drugiej troszkę już tak. Ale określiłabym tą poprawę, jako minimalną – tak o pół dnia… W sumie to nie wiem czy ta druga wcierka okazała się lepsza czy po prostu był to rezultat dłuższego stosowania wcierek (stosowałam jedną po drugiej).

 

A u Was jak wypadły te produkty?