Wyobraźcie sobie, że macie w planach ważną imprezę. Rodzinna, dawno się z ludźmi nie widzieliście i chcecie po prostu dobrze wyglądać. Ale niestety tak pech chciał, że impreza wypada dosłownie na 2 dni przed okresem. Wiecie, że na pewno Was wysypie. Niestety tak macie, że choćby nie wiem, co zrobicie, to kilka pryszczy wyjdzie.

Chcąc nie chcąc jeszcze dochodzi dodatkowy stres i zamiast kilku drobnych nieprzyjaciół przytrafiają Wam się zamaskowani samuraje! Czyli te trudne mendy do wyplenienia. Podskórne wulkany. Pryszcze, które siedzą głęboko pod skórą i ani je wydusić, ani zostawić w spokoju. Od taka patowa sytuacja.

Co robić?

Pierwsze to trzeba owych drani jak najszybciej wyłonić na światło dziennie i zasuszyć. Ale jak to zrobić, by reszty twarzy nie podrażnić, a jednocześnie zadziałać na tyle, żeby szybko się ich pozbyć?

Sama na początku lata byłam w takiej sytuacji… Rozwiązania poszukałam wśród gotowych receptur na kosmetyki robione własnoręcznie. Poszperałam na moich ulubionych stronach z półproduktami i oto wynalazłam!

Przedstawiam 2 sera, które sprawiły u mnie cuda!

 

ŁAGODZĄCE SERUM DO CERY WRAŻLIWEJ POD MASKĘ ALGOWĄ PEEL-OFF

Recepturę znalazłam na stronie ecospa (tutaj link). Pomyślałam sobie, że przeznaczona jest ona do cery wrażliwej, a moja do takich nie należy, to stosowanie jej po prostu pod krem, na dzień może mieć zbawienne skutki. Do jej wyboru zachęciły mnie następujące właściwości „działa przeciwzapalnie, łagodząco, detoksykująco i chłodząco”. Takie informacje wystarczyły, by mój wybór padł właśnie na to serum. Zmieniłam troszkę skład serum. Zamiast hydrolatu z bławatka (którego w tamtej chwili nie miałam na stanie w domu) użyłam naparu z suszonych liści szałwii (napar sporządziłam na wodzie destylowanej). Dodałam od siebie jeszcze ekstrakt z zielonej herbaty, który działa antyoksydacyjne. Ponadto w recepturze obecny był ekstrakt z prawoślazu i prowitamina B5 (d-panthenol). Oczywiście wszystko zakonserwowane, by móc spokojnie używać na dłużej.

Tak, jak wcześniej wspomniałam serum stosowałam rano pod krem. Zaczęłam stosować je na tydzień przed planowaną imprezę. Gdy wyczułam już delikatne zgrubienia pod skórą przepowiadające nadchodzący armagedon wulkanów.

 

ESENCJA WYRÓWNUJĄCA KOLORYT

To serum natomiast znalazłam na stronie zrób sobie krem. W dziale „blog” (link tutaj). Jej autorem jest Pan Grzegorz Łabanowicz, który regularnie tworzy receptury. Polecam zajrzeć do tej zakładki i wypróbować te receptury. Osobiście bardzo polecam! Nie jedna mi pomogła! Np. receptura na punktowy produkt na wypryski, o którym więcej pisałam tutaj.

Ale wracając do serum. Tutaj troszkę bardziej poszalałam z odstępstwem od pierwowzoru.

Po pierwsze zamiast hydrolatu użyłam esencji z Polnego warkocza (nawilżającej). Zamiast gliceryny użyłam sorbitolu. Tutaj akurat oba składniki mają podobne właściwości. Ponoć sorbitol ma mniejszy potencjał do zapychania także, jak kto woli. Niacynamid, tak jak w recepturze. Niestety mój kwas kojowy przekroczył termin przydatności, dlatego nie ryzykując zastąpiłam go kwasem mlekowym, który zastosowałam w minimalnie większym stężeniu – 5%. To były takie mniejsze zmiany. Natomiast moje po drugie – to zmiany totalne, gdyż nie miałam arbutryny, retinolu roślinnego i kartometru (dodatku opcjonalnego). W zamian zastosowałam ekstrakt z perełkowca japońskiego i ekstrakt z zielonej herbaty, aby podkręcić właściwości antytrądzikowe dodałam jeszcze wyciągu z oczaru wirginijskiego. Pomimo kilku zmian serum nadal oddziaływało świetnie! Stosowałam je na noc. Również na tydzień przed planowaną imprezą.

 

Rezultaty

Powiem Wam, że to połączenie naprawdę podziałało na mnie fenomenalnie. Poranne serum łagodziło działanie troszkę złuszczające i antytrądzikowe serum wieczornego. Dzięki temu skóra nie była podrażniona pomimo turbo działania antytrądzikowego. Suma summarum, już po dwóch dnia zobaczyłam, że podskórne wulkany powoli wychodzą na światło dziennie, także pełna dobrych myśli stosowałam nadal moją kombinację. Do samego dnia imprezy udało mi się jegomości wydostać na światło dzienne a i zminimalizować do minimalnej kaszki. Także byłam bardzo zadowolona! Polecam próbować takich kombinacji.

Jeśli macie już troszkę wiedzy na temat tego, co Wasza skóra lubi czy nie to tym bardziej można znaleźć takie receptury, które zdziałają cuda. Dla mnie takimi zbawiennymi składnikami jest: ekstrakt z prawoślazu, d-panthenol i kwasik (mlekowy, salicylowy, laktobionowy czy glikonolakton). Wysuszać, działać przeciwzapalnie, ale i równocześnie łagodzić, to dla mnie sprawdzony patent na wygraną walkę z niedoskonałościami.

Uważam, że jednak tak intensywnej walki nie można stosować nazbyt długo. Skóra też musi odpocząć i ciągłe stymulowanie jej może przynieść odwrotne skutki. Także kochani wszystko z rozwagą. Jestem świadoma, że czasem potrafimy być bardzo zdeterminowani i zrobimy wszystko by się pozbyć niedoskonałości, ale łatwo jest przedobrzyć. Także, jeśli intensywna kuracja to krótko. Odpowiednie przerwy, by skóra miała czas na regenerację.

 

A jak tam Wasze sposoby na beznadziejne przypadki? Macie taki sprawdzony zestaw SOS?