Październik jest miesiącem AAC, (Augmentative and Alternative Communication) to po prostu wspomagające i alternatywne sposoby porozumiewania się. Dla dzieci, młodzieży i osób dorosłych, które z jakiś względów nie mogą posługiwać się mową. I jako dla osób np. po wylewie czy innych okolicznościach, w których straciły władanie aparatem mowy jest w pełni akceptowalne, tak zauważyłam, że u dzieci już dużo mniej. Szczególnie u rodziców w początkowej fazie, gdy dana metoda jest proponowana często występuje opór, strach i nieprawdziwe przeświadczenia.

 

Co najczęściej pokutuje?

A no to, że jeśli wprowadzimy AAC, czyli upraszczając i mówiąc w laickim języku „obrazkowy” sposób mowy, to dziecko nie będzie chciało uczyć się mówienia tylko poprzestanie na poziomie obrazków. Nic bardziej mylnego…. Istotą wprowadzenia AAC jest zniwelowania frustracji u dziecka. Umożliwienia komunikowania swoich potrzeb, preferencji i zdania na dany temat.

Przystańcie i zastanówcie się. Macie dajmy na to 4 lata. Jakbyście się czuli nie mogąc wypowiedzieć ani jednego słowa, a chcielibyście zjeść np. płatki z mlekiem na śniadanie. Mama daje Wam kanapkę z serem, bo ją lubicie – odsuwacie ją od siebie, następnie robi kanapkę z dżemem (też zazwyczaj jecie) – znowu odsuwacie. To robi jajecznicę, która lubicie, a wy nadal odmawiacie jedzenia. Wzrasta i w Was i w matce złość i frustracja. Ona dwoi się i troi, a wy nadal nie chcecie jeść. A Wy chcecie po prostu płatki… A posiadając peksy (obrazki) szybko potraficie pokazać, co chcecie i już pierwsza „próba” śniadaniowa okazuje się sukcesem. Śniadanie to taki prosty przykład. Teraz weźcie pod uwagę ile takich sytuacji może być w ciągu dnia? Jak często ty i/lub dziecko będzie się denerwować? Nadal uważacie, że AAC to zły pomysł?

Drugi aspekt to też wczesny etap rozwoju dziecka, gdy ma problem ze zrozumieniem wyrażeń, gdy abstrakcją jest np. idź siku, zjedz, chcesz pić? Możemy pokazać, zaprowadzić, powiedzieć i wesprzeć się obrazkiem, by w przyszłości dziecko wiedziało od razu, o co nam chodzi. Dzięki peksom możemy także wytłumaczyć abstrakcję np. pierwszą wizytę u lekarza i przygotować na wiele innych potencjalnie stresowych sytuacji.
Jest to dobre narzędzie do dalszego rozwoju dziecka. W żaden sposób nie zatrzymuje go na etapie obrazka. Pozwala zrozumieć ciąg akcja-reakcja. Dam mamie/nauczycielowi/przedszkolance obrazek to ta osoba poda mi to, czego chce. Szybko zauważy, że mówiąc cały „proces wymiany” będzie przebiegał jeszcze szybciej. Nie jesteśmy cicho w trakcie takiej wymiany „zdań”. Mówimy na głos, nazywamy rzeczy, o które prosi dziecko. Równocześnie prowadzone są zajęcia logopedyczne, także nie ma mowy o zaniechaniu nauki mowy.

 

U kogo taki model się sprawdza?

U dzieci niepełnosprawnych, ze znacznym, średnim i lekkim upośledzeniem umysłowym.

 

Nasza historia

Peksy zagościły u nas, gdy syn miał 4 lata. Początkowo było to kilka gestów pierwszej potrzeby – pójście do toalety, jeść, pić. W trakcie nauki rozwijało się o kolejne czynności higieniczne, jak kąpiel czy mycie rąk. Równocześnie oczywiście trwała terapia logopedyczna.

Największą motywacją i najszybszym wdrożeniem cieszyły się Peksy z bajkami. Uwielbiał te, w których leciało dużo piosenek. Potem puszczaliśmy piosenki w aucie i w sumie chyba najszybciej łapał imiona bohaterów bajek. Powolutku pojawiała się mowa. Przeszliśmy na multimedialną formę wypowiedzi. Program z syntezatorem mowy – Let me talk. Teraz za bardzo już nie chce z niego korzystać, choć mowa nie jest nadal na zadawalającym poziomie. Ćwiczymy nadal nie poddajemy się.

Następnie przyszedł czas na posiłki – od prostych produktów, dzięki, którym syn mógł wskazać, na jaką kanapkę ma ochotę czy, że chce zjeść kolejną marchewkę (uwielbia je chrupać!).

Córka to dużo cięższy kaliber do tej pory jej mowa to raczej pojedyncze sylaby także w peksach doszła do dużo dalszego poziomu zaawansowania. Korzysta również z peksów Przemkowych – ilustracje z bajkami nadal wiszą na meblach, a lodówka obklejona jest produktami. Oczywiście asortyment się powiększył choćby o kogel-mogel, który córcia uwielbia!

Staramy się rozróżniać peksy wyrażające stan pogody czy kolory. Gosia jest w stanie wybrać kredkę konkretnego koloru, czy wskazać, jakiego koloru jest kartka leżąca przed nią. Od takie tam podstawy.

Gosia uczy się teraz wskazywać różne czynności, na które w danej chwili ma ochotę bądź, które ja jej proponuję – czytanie, rysowanie czy zabawa konkretnymi zabawkami.

Ponadto ćwiczymy rozróżnianie części garderoby.

Schematy

Ostatnio w końcu przekonałam się do schematów działania, ramowych planów czy innych cudownych nazw na te ciągi czynności, jakie dziecko powinno wykonywać. O czym mówię? Np. o kąpieli – jak nauczyć dziecko, że powinno myć każdą cześć ciała…? Tu zagwozdką był mój syn, bo o ile przy pracy stolikowej czy gdzieś w domu, np. przy obiedzie był w stanie oczywiście pokazać bezbłędnie każdą część ciał, tak po przekroczeniu progu łazienki czysta abstrakcja. Najpierw polecenia słowne + pokazywanie „na sucho” na sobie. Szybko się buntował i wypraszał mnie z łazienki. Także wpadłam na pomysł i przemogłam się (dużo wcześniej o tym słyszałam, ale stanowczo nie doceniałam tej metody) do zrobienia instrukcji rysunkowej. 

Najpierw myjemy ramiona, ręce, pachy itd. Wystarczyło, że przećwiczyłam z nim 2 razy schemat. Później jeszcze kilka razy byłam obecna i zza jego pleców sprawdzałam czy wykonuje wszystkie kroki. Na chwilę obecną pomagam jedynie w myciu włosów i wycieraniu pleców cheeky.

Naprawdę chwalę sobie tę metodę. W niedługim czasie później zrobiłam schemat mycia zębów, by książę nie czekał aż mama poda szczoteczkę z pastą tylko sam wyciąga kubek, pastę i wie, co po kolei zrobić – dzięki instrukcji.

Poza tym kolejny schemat, pomógł w zniwelowaniu frustracji…. Oj ile razy się nagadałam… Po wyjściu z toalety, żeby się wrócił umyć ręce. Ile jego złości w tym było, że przecież dopiero, co wyszedł…. Czerwone przekłuwające oko okienka na mycie rąk pozwoliły złagodzić tę złość. Udowodniły, że nie jest konieczne wracanie się do toalety, bo przecież można umyć ręce (a właściwie to trzeba) przed wyjściem z niej. Sam z radością przychodził i ze znanym gestem -„ręce, które leczą” wink  – pokazywał, że jego dłonie są już czyste.

Obecnie z Przemkiem pracujemy nad wprowadzeniem schematu porannego szykowania do szkoły, by mama nie musiała, co chwilę przychodzić i sprawdzać, czy druga skarpetka jest już na nogach, czy chłopak ograniczył się tylko do jednej. Możecie mi wierzyć, że wyszykowanie tych dwojga i dojechanie na 7: 15 do szkoły jest nie lada wyzwaniem, a jeszcze skrobanie szyb, śniegi etc. są przed nami. Chodzi oczywiście o szybkość ruchów i samodzielność.

 

Wyjaśnienie

Dla ludzi, którzy pierwszy raz mają styczność z w/w wiadomościami. Peksy to słowa. Każdy peks (obrazek) wskazuje jedno konkretne słowo. Dziecko oczywiście musi się najpierw nauczyć je rozróżniać. Dlatego są one wprowadzane stopniowo, po upewnieniu, że wprowadzone dziecko rozróżnia i stosuje adekwatnie do potrzeby / sytuacji – a nie wybiera pierwszy lepszy obrazek. Wtedy można poszerzyć zasób o kolejny peks.

Dziecko musi wiedzieć, że mu się to opłaca. Czuć satysfakcję / dostać nagrodę po prostu po ludzku mówiąc widzieć, że mu się to opłaca. U dzieci niepełnosprawnych ten proces jest dużo dłuższych niż u dzieci pełnosprawnych. Wymaga większej ilości powtórzeń. Nie zmiana to faktu, że jest to proces niezbędny i owocujący w przyszłości. Każde dziecko powinno mieć możliwość wyrażania siebie i komunikowania się z drugim człowiekiem.

 

Chcę w tym miejscu zaapelować do rodziców stojących przed wprowadzeniem AAC. Nie ma się, co zastanawiać! Trzeba być po prostu w tym konsekwentnym.

 

Słyszałeś/aś o tej metodzie? Spotkałeś/aś się z nią?