W tym roku postanowiliśmy zaplanować sobie „after party po Walentynkach”. W sumie w pierwotnej wersji mieliśmy gdzieś wyjść w Walentynki, ale w ten dzień wszędzie oblężenie, a że nie lubimy tłoków postanowiliśmy zorganizować własne „tynki” w dzień po .
Miało to być fajnie miejsce nie tylko dla nas rodziców, ale także dla dzieci. Bo kogo, jak kogo, ale je kochamy najbardziej na świecie. Mój mąż za radą kolegi odkrył przed nami nową, nieznaną opcję. Otóż miejsce o nazwie – JUMPCITY!
Katowice, w miarę blisko. Bilety zamówione, godzina wybrana. Jedziemy! Co to pytacie? Ogromna sala z trampolinami! Mieliśmy obawy, co do zachowania naszych dzieci. Czasem bunt przed nowymi miejscami i grzecznym zachowaniem jest, więc rodzice nastawieni na fochy, płacze i krzyki ze złości, z duszą na ramieniu pojechali, zmierzyć się z czarnymi myślami.
Nie było tak źle, a nawet wręcz przeciwnie było dobrze! Dzieciaczki grzeczne, usłuchane i co najważniejsze bez fochów od razu puściły się w wir zabawy. Intensywna cała godzina (bo na tyle wykupuje się bilety), a więc kasa niestracona.
Teraz opowiem wam więcej o tym miejscu. Powiem wam mają to bardzo mądrze obmyślone. Co dla mnie osobiście jest wieeelkim plusem i mądrym rozwiązaniem ze strony organizatorów tego super kompleksu to internetowy podgląd zatłoczenia sali. Tak jak w kinie możecie przez Internet zamówić bilety i zobaczyć, które miejsca na sali są już zajęte, tak tutaj macie informacje, że na dany dzień jest np. 5% rezerwacji. W naszym wypadku udało się właśnie taką godzinę zamówić i okazało się, że oprócz naszej czwórki na sali było jeszcze 6 osób. Więc warunki cud malina. Gdzie byliśmy w środę o godz. 14:00. Od tygodnia obserwowaliśmy, jak mniej więcej rozkłada się „oblężenie” sali. Weekendy masakra – przeważnie powyżej 80%. W tygodniu od 18:00 też tłoczno. Poza korzyścią z internetowej obserwacji, w taki sposób dało się zaoszczędzić po 4 zł na bilecie (niżeli zakupienie go na miejscu).
Co dalej? Poza biletem należy zapłacić za specjalne skarpetki z antypoślizgami po 5 zł za sztukę. Skarpetki wygodne, z naprawdę dużą ilością antypoślizgów, dzięki nim super przyczepność i na pewno większe bezpieczeństwo w trakcie zabawy. Oprócz sali z trampolinami, normalne szatnie. Coś w stylu takich na pływalni. Szafeczki na rzeczy, toalety, prysznice – tylko w bardziej eleganckim wydaniu, ale to może moje subiektywne odczucie. W sumie obiekt stosunkowo nowy, więc zobaczymy jak to po czasie będzie wyglądać.
Cena? Tak jak wspominałam wykupić można czas na godzinę. Jeden bilet to koszt 28 zł zakupiony
on-line (na miejscu 32 zł). Co ważne dziecko do lat 7 wchodzi z opiekunem na jednym bilecie. Czyli nasza czwórka (3 i 6 latek oraz rodzice) musiała kupić tylko 2 bilety i oczywiście 4 pary skarpetek.
A sam wygląd sali? Sala podzielona na 4 obszary:
1) dwa „baseny” z dużymi kawałkami gąbki, nad jednym z nich gruba „belka” obita oczywiście miękkimi materacami, na której się stawało do walki w ręcz długimi i bardzo lekkimi, hmm nie wiem jaką to ma fachową nazwę, takimi materacami w kształcie walca
2) kombinacja trampolin, między którymi były wyłożone ścieżki wąskich na ok. 20 cm materacy. W rzędzie po 4 trampoliny, a rzędów z 6,7? Jakoś tak. Na środku mały podest, na który można wskoczyć, bez problemu, nawet dla dzieci. Na jednym z rogów sali trochę wyższa skrzynia i wysoka na ok. 2m. Z boku na ścianach też trampoliny, więc rozpędzając się rządkiem trampolin spokojnie można było się odbić.
3) 2 trampoliny a nad nią kosze do koszykówki a do tego miękkie, lekkie piłki, dla dzieciaków jak najbardziej się nadawały, a starsi mogli ćwiczyć wsad :p
4) część dla zaawansowanych: duże białe trampoliny, na których można było naprawdę wysokie skoki wykonywać, tylko i wyłącznie pod okiem trenera, który oczywiście cały czas obecny był na sali.
Tyle z wyglądu sali. Powiem wam godzina to naprawdę wystarczający czas. I dla maluchów i tym bardziej dla nas dorosłych . Dzieciaki miały frajdę, że hej!
Ku przestrodze teraz dla rodziców… Zróbcie rozgrzewkę przed wejściem na te piekielne materace! Z mężem należymy raczej do grupy „młodszych rodziców”, że tak to delikatnie ujmę. Wysportowani jesteśmy średnio. Aktywność fizyczna nie jestem nam obca, ale nie jesteśmy wzorem do naśladowania w tej kwestii. A zakwasy mieliśmy na maxa! Ja troszkę młodszą córę podnosiłam na tych materacach, nie wiem czy jakoś krzywo stałam, w końcu materac prostą powierzchnią nie jest… Ale połamało mnie na dwa dni! Odcinek lędźwiowy kręgosłupa bolał piekielnie. Nie wiem czy to zasługa mojej kochanej 18-kilowej istoty, czy zła postawa przy dźwiganiu, czy kumulacja tych obu czynników, ale gdyby nie plastry rozgrzewające, które ulżyły mi w cierpieniu pewnie jeszcze ładnych kilka dni bym się męczyła. Nie przesadzam, aż słabo mi było z bólu, gdy miałam siedzieć bądź chodzić (a jestem dość odporna na ból). Cały wieczór przeleżałam, zresztą jak większość kolejnego dnia… A na następny dzień jeszcze ból ramion doszedł (a to już na pewno od dźwigania małolaty). A co mój kochany mąż zrobił? Heh próbując wskoczy na najwyższą skrzynię, źle wskoczył na ostatni materac przed skrzynią i miał z nią bliskie spotkanie… W efekcie tego zdarł sobie skórę w dość charakterystycznym miejscu i przyjął ksywkę „mały Hitler”. A swoim „Raus!” w pracy rozbawiał wszystkich.
Tak więc: rodzice połamani, dzieciaki zachwycone. Ogłaszam remis.
1:1 do kolejnego razu. Teraz wiem, co zrobiliśmy nie tak i mam nadzieje, że nie popełnimy tych samych błędów kolejny raz.
Polecam JUMPCITY w Katowicach dla dużych i małych. Serio. W większości były tam osoby dorosłe – studenci, więc nie ma się czego wstydzić. http://katowice.jumpcity.pl/
Najnowsze komentarze