W końcu sobotnie popołudnie uraczyło nas naprawdę piękną pogodą. Słonecznie, cieplutko. To całym naszym 2+2 wybraliśmy się na plac zabaw.

Jak to nie trudno się domyślić huśtawki, piaskownica, karuzela – typowe wyjście na plac zabaw. Do czasu… aż moja kochana córa nie ubzdurała sobie, że chce pobiegać na podjeździe dla wózków inwalidzkich…. A że koło placu zabaw, między dwoma blokami jest dłuuugi w literkę zet podjazd to skorzystała i wybiegła w jego kierunku. Zanim wyskoczyłam za nią (zbierałam zabawki, picie i tym podobne gadżety) ta już rozpędzona biegła po podjeździe i oczywiście jak się domyślacie… miała twarde lądowanie – kolana ostro zdarte, dłoń też. Krew się leje, a mała płacze. Przelałam jej to zwykła wodą źródlaną, chusteczką delikatnie osuszyłam i na gwałt do domu…

Wiecie, jaki morał z tego? Trzeba już na plac zabaw zaopatrzyć się w podręczną apteczkę. Koniecznie woda utleniona, plastry, gaziki. Oj tak, tylko weekend się skończy to szoruję do apteki!

A wy kochani rodzice też wolicie być „przezornym, ubezpieczonym”? Napiszcie czy zabieracie na plac zabaw jakieś środki do udzielenia pierwszej pomocy dziecku w razie drobnego wypadku?