Od 6 lutego dzieciaki zaczęły chodzić po chorobie do przedszkola. Mama już planowała kupno strojów i super zabawę. Pech chciał, że w pt, 17 lutego, córce przytkało ostro nos. Z rana kaszel, wiadomo przez noc te świństwo spływało z nosa :/. Ta pogoda za oknem chyba nas wykończy. Mąż też od miesiąca nie może się wyleczyć. A ja? Co dzieciaków pilnuję, a one jak na złość tulą się i kaszlą mi w twarz, to możecie się domyśleć, że mój organizm też codziennie wystawiony jest na próbę.

Ale wracając… W poniedziałek córkę jeszcze przytrzymałam. Jednak „miałam dobre chęci” i we wtorek ją posłałam. Cały weekend pełna energii, bez gorączki, tylko ten nos…(Pt –zatkany totalnie, Sob – Pon –cieknący katar, lekki kaszel z rana). Jak na złość był to dzień kryzysu. Mała się kładła, nawet nie dotarła na „salę balową” – zapierała się rękami i nogami. Po południu w domu też się kładła, mocniejszy kaszel. Gorączki nadal brak.

Przynajmniej syn się pobawił. Niestety córka ani w tamtym ani w tym roku nie miała okazji wystąpić w swojej kreacji.