Cześć Wszystkim!

Dzisiaj przychodzę do Was z recenzją dwóch kosmetyków, które stosuję już od końca września. Goszczą już całkiem u mnie długo i całkiem dobrze się sprawują. Zaczęłam je stosować w celu zniwelowania przebarwień potrądzikowych. Jeśli też szukacie skutecznych kosmetyków spójrzcie na ten duet.

 

THE ORDINARY, ALPHA ARBUTIN 2%  + HA

Połączenie alfa arbutyny z kwasem hialuronowym. Za 30 ml zapłacimy 40 zł.

Opis producenta w 100% wyjaśnia, po co ten kosmetyk stosować: „preparat hamuje wydzielanie melaniny i powoduje równomierny rozkład barwnika”. Innymi słowy – zapobiegamy, by powstające przebarwienia mocno wysyciły się barwnikiem. Jeżeli ma powstać nowe przebarwienie robimy wszystko, by na samym początku zaprzestać jego tworzenia. By stało się tylko „delikatnym” przebarwieniem, którego jesteśmy w stanie się szybko pozbyć, aniżeli dotarło do głębszych warstw skóry i wysyciło się mocno czerwonym czy brązowym kolorem. Z takim intensywnym przebarwieniem (głęboko osadzonym) najtrudniej walczyć. W tym celu właśnie stosuje się arbutynę. Nasza skóra to żywa struktura, która ciągle się przebudowuje (głęboko w skórze właściwej powstają nowe komórki, które wypychają te stare na wierzch skóry, do warstwy rogowej, która się złuszcza), dlatego trzeba stymulować ją do prawidłowego wysycenia melaniną. Zwłaszcza u osób z tendencją do przebarwień jest to istotna sprawa.

Poza arbutyną, która ma silne działanie rozjaśniające przebarwienia i wyrównujące koloryt skóry mamy tutaj do pomocy drugi składnik – kwas hialuronowy. Dba on o prawidłowe nawilżenie skóry.

 

Możecie mieć obiekcje, co do działania tego kosmetyku. Myśleć sobie… no okk, jeżeli chodzi o „świeże” przebarwienia (te, ulokowane w wierzchnich warstwach skóry) to oczywiście ma to prawo zadziałać, ale co z tymi „dojrzałymi”, głęboko zakorzenionymi w skórze właściwej? Czy kosmetyk ma w ogóle szansę dotrzeć tak głęboko?

Tutaj przychodzi nam z pomocą drugi kosmetyk, który w swej wieczornej pielęgnacji stosuję przed zastosowaniem serum z arbutyną.

 

LYNIA, TONIK ŻELOWY Z 5% KWASEM GLIKOLOWYM

Nie ma, co się dużo rozwodzić nad działaniem. Po prostu zawarty w toniku kwas glikolowy ma za zadanie przyśpieszyć i zrównoważyć złuszczanie warstwy rogowej skóry naszej twarzy.

Dzięki zawartości betainy, glukonolaktonu i kwasu hialuronowego dba o nawilżenie skóry. Dlatego tonik działa regulująco na wydzielanie sebum. Delikatnie złuszcza, a równocześnie nawilża, nie podrażniając nadmiernie skóry.

INCI: Aqua, Glycolic Acid, Betaine, Propanediol, Gluconolactone, Glycerin, Citrus Aurantium Dulcis Fruit Extract, Sodium Hyaluronate, Sodium Hydroxide, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate, Calcium Gluconate

Składowo jest to prosty kosmetyk, bez zbędnych zapychaczy. Kwasy, propanediol, który ułatwia rozpuszczenie w wodzie, substancji w niej trudno rozpuszczalnych, ekstrakt z owoców pomarańczy (działa rozświetlająco), substancje nawilżające – gliceryna i kwas hialuronowy oraz konserwanty.

Miałam już kilka toników kwasowych. Uważam, że zarówno swym działaniem, jak i składem ten z Lynia wyróżnia się znacznie na ich tle.

Tonik może i tani nie jest – 39,90 zł za 150 ml, ale jest bardzo wydajny. Korzystam z niego od 25.09. co 2-3 dzień a na razie dobiłam tylko do połowy opakowania. Nakładam go po prostu dłonią, a nie wacikiem, na twarz. Polecam Wam taki sposób dla każdego toniku. Wtedy wystarczają one na dużo dłużej.

Jedynym ALE jakie mogłabym mieć do tego kosmetyku to jego nazwa … bo wg mnie z żelową konsystencją ma on baaardzo niewiele wspólnego. Dla mnie to zwykły płynny tonik, ni jak nie jest gęstszy od tych zwykłych, „nie-żelowych” rówieśników.

 

Czy to działa?

Także jak widzicie bardzo sensownym zestawieniem może się okazać używanie kwasu glikolowego, a później arbutyny. Najpierw delikatnie złuszczamy naskórek, a potem w głębszą warstwę staramy się wprowadzić substancję wyrównująca koloryt skóry.

U siebie widzę dużą poprawę. Czasem może wydaje nam się, że coś nie działa, trudno jest zauważyć rezultaty. Dobrym rozwiązaniem jest robienie sobie zdjęć dla porównania. Wtedy naprawdę gołym okiem możemy precyzyjnie ocenić czy rezultaty są zadowalające.

Dla mnie na tyle, że jeszcze mam w zapasie kolejną buteleczkę zarówno serum od The ordinary z arbutyną, jak i tonik z Lynia z kwasem glikolowym. Po zakończeniu obecnych opakowań sięgnę po kolejne.

 

UWAGA!

Przy używaniu takich kosmetyków nasza skóra bardziej jest narażona na poparzenia słoneczne i na powstawanie przebarwień (w końcu regularnie naruszamy jej barierę). Dlatego OBOWIĄZKOWO stosujemy na dzień fotoprotekcję. Filtr UV, najlepiej 50 SPF.

Nie rzucajcie się na głęboką wodę! To, że u mnie sprawdzają się te kosmetyki, to niekoniecznie mogą się sprawdzić u Was. Moja skóra już jest doświadczona przeze mnie cheeky . Kwasy regularnie w okresie jesienno-zimowym stosuję od kilku lat. Wcześniej stosowałam już kwas glikolowy, także wiem, że nie zrobię sobie nim krzywdę. Pamiętajcie przy wszelkich działaniach złuszczających o dobrym i regularnym nawilżaniu skóry. Nasza skóra ma swoje funkcje obronne i zbyt agresywnym działaniem (bez połączenia go z działaniami regeneracyjnymi) możemy tylko pogorszyć jej stan.

Oba kosmetyki zakupiłam w drogerii internetowej Cosibella. Za drugim razem trafiłam na atrakcyjną promocję, także polecam TAM zaglądać.