Pamiętacie 12.05. moja córa zachorowała na ospę? Niestety mojego syna po 1,5 tygodnia też chwyciło. Wieczorem wysoka gorączka, a rano już krosty. Jako, że u córki poradziliśmy sobie z infekcją bez wizyty u lekarza. Tak przy synu również pomyślałam, że nie ma, co lecieć na szybko do lekarza. Tym bardziej, że gdy pojawiły się już krostki temperatura mocno spadła i utrzymywała się na poziomie ok. 37,3°C. Tegoż samego dnia ok. godz. 15:00 również ja poczułam się kiepsko…. Kiepsko, hmm to mało powiedziane. Mój stan pogarszał się i to mocno z minuty na minutę… Potem pojawiło się kilka krostek i mocne bóle w okolicach pasa. Poszperałam w „wujku google” i okazało się, że wcześniejsze oznaki zmęczenia, mocne bóle głowy (pojawiły się 3 dni wcześniej), a dziś dreszcze i bóle wskazują na półpasiec. Jako, że to już nie przelewki, powikłania mogą być groźne, a współistniejące nerwobóle mogą utrzymywać się długo po wyleczeniu choroby postanowiłam udać się do lekarza na nocny dyżur.

Mąż zawiózł mnie na niego ok. godz. 21:00, także wcześnie, ale tej wizyty na długo nie zapomnę. Mam porównanie…, bo już kiedyś jechałam, w sumie w podobnej godzinie, na nocny dyżur i tak owa wizyta wyglądała zupełnie inaczej. Już przed wejściem do gabinetu, gdy usłyszałam: „No wchodzi!” wiedziałam, że nie będzie ona należała do najmilszych… Najpierw lekarz zaczął trzaskać myszką i denerwować się na komputer (podniesionym głosem mówił: działaj!). Potem do mnie z pytaniem: „Co się dzieje?”. Gdy zaczęłam mówić, że dzieci mają ospę i mnie chyba też poczęstowały, że to pewnie półpasiec. To tylko tonem rozkazując powiedział: „Pokazać zmiany!”. Nawet nie wstał z za biurka żeby się im przyjrzeć. Przepisał leki. Co mnie najbardziej zaskoczyło/rozbawiło, gdy powiedział: „Do kontroli do swojego lekarza. Zaraz jutro”.

Tak na zdrowy rozum: skoro wypisuje leki na receptę, każe brać przez 5 dni, mam je wykupić. To, po co mam iść jutro do lekarza? Żeby ten znów wypisał inne? Poza tym skoro przyszłam tak późno to raczej kwestia tego, że wcześniej nie mogłam (dwójka chorych dzieci w domu, mąż w pracy do 18:00)… Już nie wspominając nawet o fakcie, że przecież nawet jak jutro z rana zadzwonię to pewnie nie będzie już terminów wolnych na dzisiaj (piątek), więc pewnie dopiero mnie umówią na poniedziałek, więc też bez sensu… Z całej wizyty zapamiętałam tylko tyle, że lekarz ewidentnie przejawiał oznaki „jakby siedział tam za karę”, i, że to ja miałam mu powiedzieć, co mi jest cheeky. Fakt jakieś tam pojęcie medyczne mam, no ale bez przesady cheeky.

A Wy, jakie macie doświadczenia z nocną/świąteczną opieką zdrowia? Musze tylko wspomnieć, że poprzednia moja wizyta nocna była zupełnie inna, lekarz wysłuchał, zbadał i zachował się profesjonalnie. Nie to, co tym razem…