Nie pamiętam, kiedy miałam tak długą przerwę od dzielenia się z Wami moimi pomysłami, opiniami i zwierzeniami.
Na moją obronę mogę tylko powiedzieć, że 3 poprzednie tygodnie były dla mnie tak intensywne, że miałam wrażenie, iż moja doba to ok. 6 godzin – tak szybko uciekały mi dni.
Ciągle z tyłu głowy była myśl: Kurcze tak dawno nie byłam na blogu!
Ale jak tu pisać, gdy dziecko ulegnie kontuzji, zalegnie, i trzeba przy nim być non stop, aby stan się nie pogorszył? „Rehabilitacja”, jeżeli tak szumnie mogę to nazwać – po prostu stosowanie się do zaleceń lekarza w domowym zaciszu + nadrabianie zaległości szkolnych. Oj matka miała dym! W nogach, umyśle i barkach chyba też
Ale mam nadzieję, że powoli wracam do świata żywych. Tych z troszkę mniejszą ilością zmartwień. Po prostu trzymając rękę na pulsie.
Wiem, wiem… W sumie jestem odważna, że piszę i myślę o tym głośno . Zazwyczaj po takim oświadczeniu wszystko wali się na łeb, na szyję. Mam jednak głęboką nadzieję, że będzie ok.
Tym bardziej, że przypadek syna początkowo naprawdę zapowiadał się na dłuuuugie leczenie, a że zamknęliśmy się w ok. 2,5 tygodnia, naprawdę uważam to za spory sukces. Gdzieś tam z tyłu głowy jest obawa, że uraz może wrócić, ale robimy wszystko żeby tak nie było.
Wracam!
Najnowsze komentarze