Cześć!

W tym poście chcę tak po ludzku przybliżyć Wam temat wybiórczości pokarmowej, aby z ciekawości mógł poczytać o niej rodzic dziecka zdrowego, ale i tego, który może się z nią zmaga. Opowiem Wam, jak to u nas wygląda, jakie kroki podejmujemy, aby wprowadzić do diety dzieci nowe produkty.

 

Czym różni się klasyczny niejadek od dziecka  z wybiórczością pokarmową?

Niejadek to dziecko, które mało je. Przy spożywaniu posiłków grymasi, płacze. Przypadłość ta dotyka dzieci w różnym wieku i często niesie za sobą słaby przyrost wagi oraz mocno wybiórczą dietę. Jest to okres przejściowy, po którym następuje poszerzenie diety.

Natomiast dzieciom z wybiórczością pokarmową wąski wachlarz spożywanych pokarmów towarzyszy przez długi okres życia. Takie dzieci często przejawiają neofobię żywieniową, czyli boją się nowych pokarmów. Zazwyczaj problem zaczyna się ok. 2-4 roku życia dziecka. Dziecko dopuszcza do spożywania tylko kilku produktów. Taki nieprawidłowy wzorzec się utrwala. Dziecko je tylko, te produkty, które lubi i nie jest chętne do kosztowania nowych produktów. O tyle u dzieci z zaburzeniami jest trudniej, że dla nich wprowadzanie nowych pokarmów, kosztowanie nowości nie jest procesem naturalnym. Często rodzic działając intuicyjnie niestety nie osiąga zamierzonych celów. U rodzica pojawia się frustracja, stres i złość oraz niemoc, które owocują zaprzestaniem kolejnych prób podawania nowych pokarmów. Dziecko w efekcie nadal je tylko swoje ulubione rzeczy i nadal utrwala zły schemat.

 

Dlaczego dla dziecka z wybiórczością pokarmową kosztowanie nowych produktów nie jest tak naturalne, jak dla zdrowych rówieśników?

Mowa właśnie tutaj o tym lęku, ale za nimi mogą i często kryją się inne problemy zdrowotne:

-zaburzenia sensoryczne, 

-dolegliwości układu pokarmowego, jak refluks,

-alergie i nietolerancje pokarmowe,

-kłopoty z zębami (ubytki).

Aby pójść o krok dalej ważnym jest, a właściwie NAJWAŻNIEJSZYM, aby znaleźć to, co leży u podstawy problemu. Może okazać się, że dziecko ma jeden z powyżej wymienionych problemów, ale może być też ich kilka. Trzeba zacząć najpierw pracować nad nimi. Może np. okazać się, że dziecko potrzebuje diety eliminacyjnej przez alergie. Dobra obserwacja dziecka nie tylko przez rodziców, ale także przez pediatrę czy innych niezbędnych specjalistów. 

Przecież logicznym jest, że jak macie alergię na mleko nie będziecie go pić, bo ból brzucha gwarantowany. Niektóre alergie nie dają od razu widocznych objawów (np. wysypki). Mogą to być alergie opóźnione, których symptomy możemy często przeoczyć czy pomylić z innymi objawami. Dlatego wnikliwa obserwacja, zapisywanie spostrzeżeń, konsultacje ze specjalistami oraz badania mogą okazać się jedyną drogą do sukcesu – odnalezienia tego właściwego problemu, nad którym trzeba zacząć pracować, aby móc poszerzyć dietę dziecka. To nie jest oczywiście tak, że w tym momencie porzucam jakiegokolwiek próby wprowadzania pokarmów. To wszystko dzieje się obok siebie. Tak jak na jezdni mamy 2 pasy ruchu, tak i rozszerzaniu diety dziecka z zaburzeniami mamy drogę jednokierunkową z dwoma pasami. Pracujemy nad zaburzeniami SI, problemami z jelitami czy/i alergiami oraz nad oswajaniem z nowymi pokarmami.

 

Jak oswoić nowy pokarm?

Warto na samym wstępie uświadomić sobie, co kryje się pod słowem „nowy pokarm”. Dla dzieci z silną wybiórczością pokarmową, które spożywa jedynie frytki z McDonalda nowym pokarmem będą już frytki z KFC. Dlatego tak długa i wyboista jest droga „nowego pokarmu” (w pospolitym rozumowaniu „nowego” każdego człowieka) do jego w  pełni zaakceptowania. Przecież frytki to frytki – można by powiedzieć. Ale dla dziecka jest to duży przeskok, bo ono i tak już wyczuje różnicę w smaku. Dlatego naszą ŚCIEŻKĘ rozpoczynamy od delikatnych, drobnych zmian. Idźmy już w te frytki…

frytki z McDonalda -> frytki z KFC -> frytki z sklepu 1 -> frytki ze sklepu 2 -> frytki ze sklepu 3 -> frytki domowe (o tym kształcie, co kupne) -> frytki domowe o innym kształcie -> pieczone ziemniaki -> ziemniaki gotowane w całości -> ziemniaki tłuczone (puree)

Każdy z tych kroków może trwać zupełnie inną ilość czasu. Na tyle długą, na ile potrzebuje dziecko. W tym czasie codziennie podajemy dziecku dany produkt do spożycia. Kładziemy na talerzu, nie zmuszamy. Pozwalamy (zachęcamy) do powąchania, dotykania, polizania. Dziecko potrzebuje czasu, aby się oswoić i „przełamać” do skosztowania.

Po drugie warto sobie uświadomić, że jeżeli dziecko zaakceptowało już groszek i marchewkę to podanie jej razem, jako groszek z marchewką znów jest nowym pokarmem i jest to kolejny krok do zaakceptowania wymagający oczywiście kolejną ilość czasu. Nie mówimy tutaj o dniach, ale tygodniach, jak nie miesiącach. Jest szansa, że wraz z wprowadzaniem kolejnych produktów może ten okres się skracać, ale równocześnie może nie dojść do akceptacji danego produktu. Przecież my dorośli też mamy produkty, których nie lubimy. Dziecko ma do tego także prawo.

 

Wiecie, czego nauczyłam się patrząc na moje dzieci?

Nie wybiegać myślami zbyt bardzo w przyszłość. Skupiać się bardziej na tu i teraz. By zbyt szybko się nie frustrować, że moje dziecko nadal czegoś nie chce zjeść, nie potrafi nabyć nowej umiejętności. Mówię sobie w duchu, że potrzebuje 10 razy więcej czasu niżeli dziecko neurotypowe. Nie jest to czas maksymalny a minimalny. Na powoli, bez spiny staram się wspierać je w tym, nad czym akuratnie pracujemy. Wiadomo są dni gorsze i lepsze. Czasem nieprzespana noc, zmęczenie materiału daje się w znaki, ale grunt to nie wymagać od siebie samej zbyt wiele. Nie mieć presji w głowie: „on już powinien to jeść”, bo mimochodem przeniesiemy to na dziecko. A dzieciaki bardzo łatwo wyczuwają nasze emocje i nakręcają się – w negatywnym słowa tego znaczeniu. Jasne! Cudownie, gdy cały proces trwa krócej. Wtedy ekscytacja, wręcz ekstaza i powtarzanie w kółko jak nasz malec jest fantastyczny. Natomiast dłuższy okres nie oznacza tragedii. Po prostu nasze dziecko potrzebuje więcej czasu. 

Autyzm jest zaburzeniem rozwoju, więc czasem w tym rozwoju robimy od razu skok o dwa kroki, a czasem o pół i niestety czasem jest też kroczek w tył. Najważniejsze to nie poddawać się i dążyć do przodu.

 

Co sprawdziło się u nas?

Bardzo szybko szło zauważyć, że nasz syn nie lubi, gdy pokarmy mu się mieszają… Najpierw wprowadziliśmy talerzyk trójdzielny… Aby II danie obiadu można było podawać mu oddzielnie- każdy składnik do innej komory – ziemniaczki osobno, surówka osobno i mięso osobno. Makaron z sosem też musiał leżeć osobno. Maczanie było ok, ale już polanie makaronu i spożywanie go w takiej formie nie. Trzeba kombinować. Myśleć nie szablonowo. Ja to już od dawna twierdzę, że myślę w inny sposób niżeli większość ludzi wink .

A śniadania do szkoły także oddzielny podział okazał się dobrym pomysłem, który wychowawczyni Przemka zaproponowała po Śniadaniu Wielkanocnym, w którym synek dostał wiele produktów osobno i chętnie je kosztował. Dużo z nich było nowościami w jego diecie i przeżyłam nie mały szok, gdy dostałam taką informację zwrotną. Tak oto przeszliśmy na system „LUNCH BOXów”. Jednym słowem również wiele produktów w osobnych (niemieszających się) komorach. Fajnie pudełka mi się udało zakupić z mini sztućcami i się zaczęło wink. Chlebek posmarowany masłem, a reszta osobno. Dostałam przykaz, żeby wkładać do pudełka także rzeczy, których synek jeszcze nie jadł, nie lubi. W sumie wiele razy zaskakiwał mnie pozytywnie, bo próbował wiele rodzajów serów żółtych i białych, nawet topionego. Kilka rodzajów szynek… Gdzie wcześniej królował tak naprawdę pasztet, jeden rodzaj sera żółtego bądź nutella. Zaczęło się powolne wprowadzanie warzyw. Jedno dodatkowe do śniadania, którego wcześniej nie chciał jeść. Małe kawałki dosłownie 2-3 szt. Wychowawczyni robiła czary mary w szkole, zawsze podawała przy kanapkach, aż w końcu się skusił (po kilku dniach). Tak wygrałyśmy, jako pierwszą batalię chyba z winogronem. Najpierw wkładałam do pudełka po 2-3 grona. Długo nie chciał kosztować. Potem weszła 1 szt. Po kilku dniach 2. Zwiększyłam ilość gron do 4-5. Po czasie również zaczęły znikać. Za każdym razem były to zielone winogrona bezpestkowe. Gdy te już zaczął akceptować zaczęłam próbować również z bezpestkowymi, ale czerwonymi, których na razie młody nie trawi. Pomarańczę udało nam się wdrożyć. Teraz pracujemy nad jabłkiem… Sprawa jest mocno świeża, przecież Wielkanoc była w kwietniu. Pomimo to jestem bardzo dumna z synka. Jak wcześniej małe pudełeczko z dwoma kanapkami posmarowane pasztetem tak teraz całe pudełko różności. Dla mnie to więcej pracy, ale i satysfakcji, gdy po powrocie ze szkoły je otwieram i widzę, że są pustki. Syn także w domu zaczął jeść bardziej różnorodnie. Sam prosi o dodanie warzyw do kanapek.

 

Mogłabym pisać tutaj jeszcze wiele więcej… Jednak każde dziecko jest inne. Również widzę te różnice między córką, a synem. Córka z kolei warzywa uwielbia, ale za to mięska do obiadku to już nie koniecznie czy pieczywa, jako podstawę śniadania czy kolacji. Tutaj również wymaga to pracy i innego systemu. Nie raz łatwo w tym wszystkim się pogubić. Warto poprosić o pomoc specjalistę. Poszukać kursu z wybiórczości pokarmowej. Czy może szukać informacji na ten temat. W dobie pandemii wiele osób – terapeutów otwarła się na przekaz internetowy. Uważam, że warto z tej darmowej wiedzy korzystać. Osobiście polecam w tym profil Pani Magdaleny Kosiń, który znajdziecie zarówno na Facebooku, jak i Instagramie pod nazwą „Puzzle szkolenia i terapia”. Kobieta z dużą wiedzą, energią i zapałem do pracy. Osobiście skorzystałam ze szkolenia Pani Magdaleny z „Puzzle…” na temat wybiórczości pokarmowej i naprawdę mogę je polecić z czystym sumieniem. Tak sensownego szkolenia, bez owijania w bawełnę i z tyloma praktycznymi przykładami ze świecą szukać, a przy tym nie było drogie.

 

Wiedzieliście, że rozszerzanie diety dziecka może być tak problematyczne? Jak radzicie sobie z wybiórczością pokarmową waszych dzieci? Macie jakieś swoje patenty? Podzielcie się swoimi historiami. Chętnie poczytam, jak wyglądała wasza droga!