Apteki na pewno zaserwują nam na ból gardła cały asortyment tabletek do ssania. Kolorowe, ziołowe, eukaliptusowe, z miodkiem, propolisem i innymi składnikami. Co nie zmienia faktu, że większość, jak nie wszystkie, można porównać po prostu do cukierków. Więc czy jest sens je kupować? W sumie nie. Ale przecież nikomu nie zabronię. Pamiętam pewien odcinek „Wiem, co jem”, jak przeliczali ile za zwykły cukierek np. miętowy zapłacimy, a ile za tabletkę do ssania. Powiem wam to ja się nie dziwię, że koncerny farmaceutyczne zbijają fortunę.
Przechodzimy teraz do domowych sposobów. Herbatki z miodem. Dla zwolenników ziółek, można samemu sobie przygotować herbatkę – ja osobiście robię sobie z suszonego podbiału i owoców czarnego bzu. Można kupić w torebkach ekspresowych herbatki gotowe do zaparzenia lub kupić susz i zrobić napar. W drugiej opcji może i więcej roboty, ale ja tam lubię widzieć co zaparzam. Do takich produktów mam większe zaufanie. W torebkach ekspresowych mamy zmielony drobno napar i nie jesteśmy w stanie określić czy są to w 100% zioła i czy nie zawierają „proszku” niewiadomego pochodzenia. Według babcinych receptur tak owe ziółka (czy to z torebki czy z naparu) należy pić ciepłe (nie gorące!). Nie należy ich słodzić, ani – w przypadku bólu gardła – dodawać do nich soku z cytryny – gdyż może podrażnić już i tak obolałe gardło.
Kolejnym domowym sposobem jest płukanie gardła. Szczerze powiedziawszy najbardziej znienawidzona przeze mnie metoda. Wiem, że jest całkiem spore grono jej fanów dlatego i tego sposobu nie może zabraknąć w moim wpisie. Czym płukać? A szkól jest kilka: woda z solą, rumiankiem, szałwią, wodą z wodą utlenioną. Oczywiście tak jak i w przypadku herbatek, płukanka powinna mieć letnią temperaturę.
Najmniej znaną metodą, tak mi się przynajmniej wydaje, jest popijanie żelu lnianego. Dla amatorek włossingów nie muszę go przedstawiać. Otóż zaparzony len (w stosunku 1 szklana wody : 1 łyżka siemienia lnianego) przecedzamy przez sito i wystudzony popijamy małymi łyczkami przez cały dzień. Mikstura ta ma przede wszystkim nawilżać zbolałe gardło, a co za tym idzie koić ból. Muszę przyznać, że ta metoda działa na mnie najlepiej. Fakt, że leniuch ze mnie i często po lekkiej poprawie zaprzestaję stosowania… Jak się nie trudno domyślić ból szybko wraca, co nie zmienia faktu, iż na bardzo mocny ból metoda ta sprawdza się idealnie. Pisząc dla was tego posta, właśnie popijam sobie żel lniany ;). Ważne! Na opakowaniu siemienia lnianego często widnieje informacja, iż należy go gotować 10-15 min. Uważam, że do celów spożywczych jest to za długo. Zrobi się za gęsty kisiel i trudno będzie wam „robić” łyczki – wiem coś o tym, sama za pierwszym razem zrobiłam ten błąd – żel był tak zwarty, że za nic na świecie nie dało się go podzielić na mniejsze porcje. Polecam na początek spróbować ok. 6-8 min.
A na koniec najbardziej lubiana metoda naszych milusińskich… LOOOODY! Na niektórych działa, na niektórych nie. Często lubimy sięgać najpierw po to, co najprzyjemniejsze. Według teorii zjedzenie lodów powoduje zabicie bakterii bytujących na gardle (pod wpływem niskiej temperatury).
Co wam najbardziej pomaga? A może macie inny sprawdzony sposób. Piszcie!
Najnowsze komentarze